czwartek, 4 marca 2010

Czekolada

Przed tym filmem broniłem się rękami i nogami. Wiadomo jak to jest z kobietami, znajdzie taka w wyprzedaży jakieś romansidło za 5 złotych i zaraz cała w skowronkach ciągnie faceta, żeby obejrzał z nią kolejną szmirę, a scenariuszu przewidywalnym do bólu, durnymi dialogami i schematycznymi postaciami. Tak więc gdy moja luba kupiła rzeczony film dość długo i w bezpośrednich słowach opowiadałem o tym co sądzę o pomyśle jego obejrzenia. No i niestety muszę przyznać, a naprawdę cholernie tego nie lubię, że się myliłem. I to cholernie.

Po pierwsze wyjaśnijmy jedną kwestię. To nie jest romansidło okej? Okej. Jeżeli oglądałeś ten film i nadal tak twierdzisz jesteś kretynem, okej? Okej. Zatem po kolei: do małego miasteczka przyjeżdża kobieta z córką. Miasto z pozoru jest całkiem przyjemne, typowa mieścina, gdzie każdy zna każdego, wszyscy wspólnie chodzą w niedzielę do kościoła, żyje się łatwo i przyjemnie. Owa kobieta - Vianne - wynajmuje mały lokal, w którym otwiera sklep z czekoladą. Niestety pech sprawia, że ten fakt zbiega się w czasie z okresem Wielkim Postem, więc zachowanie Vianne wzbudza niechęć i ogólne oburzenie. Z czasem jednak w mieszkańcach pojawiają się wątpliwości, czy należy bezkrytycznie przestrzegać zasad religii, czy też można dać skusić się słodyczom. Właścicielka sklepu jest osobą niezwykle miłą, zawsze chętnie zaprosi do środka i poczęstuje własnoręcznie wytwarzaną czekoladą, a do tego ma niezwykły talent i zawsze wie jaki jej rodzaj najbardziej polubi dana osoba, a jej słodycze mają niezwykły wpływ na ludzi. To wszystko sprawia, że zaczyna ona coraz bardziej pociągać mieszkańców wioski, którzy powoli przekonują się do nagięcia zasad postu. Oczywiście takie zachowanie nie może przejść bez echa i oburzony burmistrz wywiera nacisk na młodego proboszcza, aby potępił je z ambony. Od tego momentu sklepik Vianne zaczyna mieć poważne problemy, większość ludzi omija go z daleka obawiając się reakcji innych i Kościoła. Jakby kłopotów było mało na rzeczce niedaleko miasta zatrzymuje się grupka Cyganów podróżujących łódkami, którzy bynajmniej nie są tam mile widziani, tylko Vianne jako jedyna w wyraźny sposób okazuje im sympatię, czym jeszcze mocniej ściąga na siebie niechęć miasteczka. Mimo to jej niezwykły urok i pomoc kilku mieszkańców, którzy stanęli po jej stronie sprawiają, że ludzie coraz bardziej przekonują się, żeby jednak dać się skusić niezwykłym słodyczom.

Pod tą prostą fabułą kryją się treści dużo poważniejsze. Przede wszystkim widać tu wyraźny konflikt między religijnymi nakazami, a ludzkim dążeniem do szczęścia. Jedzenie czekolady według stanowiska Kościoła jest grzechem, który jednak nikomu przecież nie szkodzi, a wręcz przeciwnie - ludzie czują się szczęśliwi a ich monotonne życie zaczyna nabierać kolorów. A mimo to burmistrz uparcie podkopuje reputację Vianne i za wszelką cenę stara się pozbyć jej z miasta. Jest to bardzo wyraźna krytyka religijnego zaślepienia, które sprawia, że ludzie wyrzekają się własnego szczęścia, w imię dziwacznych, urojonych idei. Widać to bardzo wyraźnie w scenie, kiedy jedna z kobiet otrzymuje w prezencie czekoladki, które mają ponoć "pobudzić" jej męża i rzeczywiście taki skutek przynoszą, dzięki czemu nie tylko pożycie, ale ogólne wzajemne stosunki małżonków bardzo się poprawiają. Można więc wysnuć teorię, że czekolada jest właśnie metaforą seksu, który, potępiany przez religię jako grzech, jest przecież jedną z najpiękniejszych i najprzyjemniejszych rzeczy w życiu człowieka. Oczywiście taka interpretacja znacznie spłyciłaby przesłanie filmu, który oczywiście można odbierać na różne sposoby, ale myślę, że ten przykład dobrze oddaje zamysł autora.

Ostatecznie Vianne udaje się pokonać wszystkie przeciwności i w momencie, gdy chce już opuścić miasto przekonuje się, jak wielkie wywołała zmiany w mentalności ludzi. W końcu nawet burmistrz, choć nie bez oporu, przekonuje się do czekolady. Zakończenie filmu jest bardzo optymistyczne i pokazuje, że ludzie, jeśli tylko mają do tego odpowiednio silny impuls, są w stanie zamanifestować swoje zdanie i wyrwać się z ograniczającego ich zabobonu. Najgorsze zaś jest to, że to właśnie my sami narzucamy na siebie owe ograniczenia, bo przecież osobą najbardziej sprzeciwiającą się działalności Vianne nie był probosz, ale burmistrz. Bo przecież nie możemy mieć o nic pretensji do żadnych sił nadprzyrodzonych o nasze problemy. Winę za nie ponosimy my sami i wystarczy, że sobie to uświadomimy aby uwolnić się od ograniczeń.

Martwi mnie jedynie to, że taki film pozostał niezauważony, prawdopodobnie ze względu na okładkę przywodzącą na myśl szmirowate romansidła, przez co trafi głównie do osób, które zwykle oglądają tego typu filmy i raczej nie docenią jego przesłania. Będzie więc kolejną niezauważoną perłą w ogromnej stercie gówna, którym regularnie zalewa nas Hollywood. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że ten film nie zostanie zapomniany, bo zasługuję na uwagę jak mało który.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz