piątek, 27 maja 2011

Watch the weather change.

Nie myślałem, że skończę studia szybciej, niż je na dobre zacznę, ale chyba faktycznie tak właśnie będzie. Zwykle jestem fuksiarzem, sam sobie dziwię się jak wiele rzeczy mi się udaje w życiu, chociaż totalnie je olewam. Założyłem więc, że na studiach też jakoś się ułoży, ale tym razem jest chyba inaczej. I nie chodzi nawet o to, że nie dałbym rady zdać sześciu egzaminów w ciągu miesiąca. Nie o to, że większość z nich polega na wykuciu na pamięć wyjebanych w kosmos przekształceń wzorów matematycznych. Chodzi raczej o świadomość, że daję się zamknąć w tą samą klatkę, w którą wciska się dzieci wysyłając je do szkoły. Sadzamy je w ławkach, karząc usiedzieć te 8 godzin, tylko po to, by czekały aż lekcje litościwie raczą się skończyć. Tak samo czuję się błądząc nieobecnym wzrokiem po ścianach sali wykładowej, zastanawiając się, gdzie właściwie zmierza w tym momencie moje życie. Niby mam za sobą rok studiów, a czuję się bardziej wypalony niż przez całe poprzednie 13 lat edukacji. Może i czegoś się nauczyłem, ale jak na razie jedynym efektem jest to, że straciłem jakąkolwiek motywację. Wiem, że trudno oczekiwać, bym na informatyce uczył się czegokolwiek o informatyce, ale umiejętność podania definicji dystrybuanty rozkładu standardowego chyba jednak nie uczyni mnie dobrym programistą. Mógłbym teraz siedzieć i ostro pracować nad tym, by pozwolono mi dalej robić coś, czego nienawidzę, prosić, żeby zaliczyć chociaż część egzaminów i zapłacić tylko 500, a nie 1000 złotych za możliwość dalszego siedzenia w ławce i uczenia się, by kolejne warunki nie były jeszcze droższe. Ale to chyba nieco mija się z celem. Dawno przestałem wierzyć, że poziom wiedzy naprawdę ma decydujący wpływ na zdanie przeze mnie egzaminu. Skądś pieniądze muszą się brać, więc po co mam zdać za darmo, jeśli mogę za to zapłacić? I nie, nie płaczę, że jest ciężko i muszę pracować. Możliwe, że jeśli zrezygnuję z tych studiów to wybiorę się na kierunek, który może być nawet trudniejszy. Ale nie mam zamiaru dać się wciągnąć z powrotem w ten błędny krąg. Nie zrezygnuję teraz, bo mój charakter mi na to nie pozwoli. Będę walczyć, dopóki nie obleję każdego możliwego egzaminu, ale trudno zrobić cokolwiek bez motywacji. A świadomość, że moje życie zmierza donikąd potrafi całkiem nieźle odebrać motywację.

Ale nie ma nad czym płakać. Właściwie to cieszę się, że potrafię podjąć decyzję, zamiast zmuszać się do czegokolwiek. Można przeliczać ten rok na wydane pieniądze, ale patrząc na świat w ten sposób prędzej, czy później trzeba zwariować. Chaos jest dobry, zmiany nieuniknione i czasem wystarczy wyjść poza schemat, przenieść życie na inny tor. Może tracimy poczucie bezpieczeństwa nie wiedząc dokąd zmierzamy, ale z drugiej strony, jaką inną rozrywkę mamy w życiu? "It's just a ride".

A Tool brzmi równie zajebiście, co kilka lat temu. To chyba jedyna stała, jaka jest mi potrzebna do szczęścia.