piątek, 11 czerwca 2010

O religii jeszcze troszkę


Ateizm - moja droga: List do Janusza Korwin Mikke

Ciekawa polemika ze starym listem Janusza Kowrin-Mikke dostępnym tu, polecam. Nie będę się zbytnio rozpisywał, bo autor bloga doskonale wszystko podsumował, ale brakuje mi tu paru spraw, więc pozwolę sobie dodać kilka zdań od siebie.

Pan Janusz pisze tak:
My, wierzący, nie mamy problemów egzystencjalnych. Wy macie: musicie zadać sobie pytanie: "Po co żyjemy?" Bo jak nie po to, by wypełniać nakazy Dekalogu i zapewnić sobie bytowanie w szczęściu po wsze czasy - no, to właściwie jaki jest sens ludzkiego życia?
Okej, okej, nie macie problemów egzystencjalnych, życie wydaje się Wam łatwiejsze, jasne. Tylko od kiedy pójście na łatwiznę jest czymś dobrym? Jako ateista mam problemy egzystencjalne, zastanawiam się nad tym jaki jest sens życia, do czego dążę i dlaczego istnieję i wcale nie jest mi z tego powodu przykro. Wręcz przeciwnie, to czyni nas, ateistów, silniejszymi i bardziej świadomymi swoich poglądów. Nie od dziś wiadomo, że gdy człowiek dojdzie do czegoś sam jest z efektem swojej pracy bardziej związany, niż ktoś kto wykorzystał gotowe rozwiązanie. Religia daje nam odpowiedzi na pytania, na które nikt, nigdy nie powinien odpowiadać. Nie można dać uniwersalnej odpowiedzi na pytanie "po co żyjemy?", bo odpowiedzi jest tak wiele, jak wielu jest ludzi na świecie. Każdy człowiek powinien dojść do tego sam, a religie dają nam gotowe rozwiązania, które zwalniają nas z przykrego obowiązku myślenia. Religia sprawia, że nie zastanawiamy się nad życiem, korzystamy z gotowej instrukcji obsługi i nie silimy się na własne refleksje. Pan Janusz cieszy się, że takich problemów nie ma - owszem, nie myśleć jest łatwiej, zawsze lepiej gdy ktoś zrobi to za nas. Różnica między ateistami a wierzącymi jest w tym miejscu taka: Wy wybieracie rozwiązanie łatwiejsze, my trudniejsze, ale bardziej satysfakcjonujące i dające pełniejszą odpowiedź na pytania egzystencjalne.

W dalszej części tekstu autor przekonuje nas, że osoby wierzące rzadziej popełniają przestępstwa. Nie wiem skąd wziął takie informacje, ale nie są one poparte żadnymi konkretnymi dowodami, więc ja z mojej strony mogę jedynie powiedzieć, że słyszałem informację dokładnie przeciwną. Niestety też nie mogę poprzeć się żadnymi badaniami, więc nasze argumenty mają dokładnie taką samą wartość - zerową.

Najbardziej, jednak, gryzie mnie w tym tekście coś innego - założenie, że religia jest niegroźna, a ateizm szkodliwy społecznie, więc ateiści nie mają po co propagować swoich poglądów. Nic bardziej mylnego. Pomijając oczywisty fakt, że ktoś może robić to z czystego altruizmu i przekonania do swoich poglądów, wierząc, że pomoże innym zachęcając ich do odejścia od religii, tak samo jak wierzący zachęcają do wiary, jest inny ważny powód. Nie chcemy żyć w państwie wyznaniowym, w którym inne poglądy niż głoszone przez Kościół są potępiane. Osobiście odczuwam to bardzo mocno, bo choć sam mało się przejmuję tym, że ktoś z mojego otoczenia nie akceptuje moich poglądów - wiem w co wierzę i albo to się z tym pogodzisz albo won, mi to wisi - o tyle moja dziewczyna bardzo się przejmuje opinią rodziny. Tak jak ja nie jest wierząca, nie chcemy brać ślubu kościelnego, ale ona przejmuje się tym, że jej rodzina może się z tym nie pogodzić. Zawsze kiedy rozmawiamy o ślubie pojawia się ten problem, że rodzina będzie nalegać na ślub kościelny, na chrzest dziecka, że dziecko nie chodząc na religię będzie czuło się inne niż wszyscy. Religia w niczym mi nie przeszkadza, niech sobie jest, dopóki nie włazi z butami do mojego życia. Jeżeli będę miał możliwość spokojnego egzystowania z daleka od wszelkich obrzędów religijnych - nie będę namawiał nikogo na zmianę poglądów. Ale dopóki istnieje presja społeczna, która sprawia, że czuję się naciskany przez kogokolwiek - będę protestował przeciwko religii w każdej postaci. Kiedy zajęcia religii będą się odbywały poza szkołą nie będę miał nic przeciwko, ale dopóki tak się nie stanie, będę nalegał, żeby wyniosła się z niej, nawet na księżyc, żeby moje dziecko mogło wychować się bez czyichś psychopatologii. Kiedy politycy w moim kraju będą decydować o sprawach takich jak in vitro, czy aborcja, bez nacisków ze strony Kościoła, nie będzie mi on w niczym przeszkadzał, ale jeżeli kiedyś zapłodnienie mężczyzn stanie się możliwe, a mi z jakichś powodów przyjdzie kaprys właśnie to zrobić, to chcę mieć do tego prawo, bo nie może decydować za mnie ktoś, z czyimi poglądami nie zgadzam się ani odrobinę. Będę więc protestował przeciwko religii, bo włazi w moje życie na każdym kroku. Kiedy w końcu będę od niej wolny - nie będę miał nic przeciwko.