niedziela, 17 marca 2013

Wspomnienia zza baru

Czasem między jedną flaszką wódki a drugą człowiek uświadamia sobie, że nie ma za co dalej pić i trzeba złapać się jakiejś roboty. Mnie życie jakimś trafem wywiało do miejsca, w którym spędzałem i tak olbrzymią ilość czasu. Ktoś później powiedział mi, że powinienem prowadzić bloga o tym, jak pracuje się za barem, więc czemu nie. Podobno jestem wygadany.

Bycie barmanem to trochę bycie spowiednikiem. Ludzie często bardziej niż alkoholu potrzebują towarzystwa do rozmowy. Właśnie za to lubiłem bar, w którym pracowałem. Mimo, że był nastawiony na studentów, to nie była to zwykła wiejska potańcówka jak mnóstwo klubów w okolicy. Rockowa muzyka, czerwone światła tworzące nieco burdelowy klimat, zdewastowane kible, w których zwykle nie działały spłuczki. To nie jest to miejsce, w którym przez całe życie marzysz, żeby pracować, ale ma swój urok. W weekendy jak to w weekendy zwalało się mnóstwo ludzi, ale przez resztę tygodnia była to cicha, słabo oświetlona melina, w której nie było wiele do roboty.

Zdarzało się nieraz, że wchodził do środka starszy koleś, którego chciałoby się wyprosić za sam wygląd. W tygodniu nie było ochrony, więc przy małym ruchu byliśmy tam właściwie tylko my z drugim barmanem i kilku klientów siedzących w kątach, więc takie sytuacje zawsze wzbudzają pewien niepokój. Pamiętam zwłaszcza jednego z takich facetów. Nie jestem pewien jak miał na imię. Marcin, Mariusz? Coś na "M", powiedzmy, że był to Mariusz.

Mariusz pojawił się u nas późnym wieczorem, w zasadzie planowaliśmy zamykać knajpę za jakąś godzinę. Wchodzi sam i jak każdy tego typu gość siada przy barze, zamawia piwo i siedzi nie odzywając się. Ruchu nie było prawie wcale, więc mój kolega wyszedł na fajkę i zostałem sam z siedzącym po drugiej stronie blatu podejrzanym typem.

Facet popija piwo i patrzy na mnie.
"Długo tu pracujesz?" - pyta.
"Będzie trzeci miesiąc" - odpowiadam po krótkim zastanowieniu. Jak życie do niczego konkretnego nie zmierza taki okres może przelecieć niczym tydzień, albo ciągnąć się jak rok.
"Ostatni raz byłem tu dobry rok temu, nie pamiętam z wtedy nikogo kto dziś to pracuje."
To fakt, ekipa w takim barze potrafi zmienić się całkowicie w ciągu miesiąca. Większość osób, które tam pracują to studenci, którzy chcą sobie dorobić, ale kiedy tylko przyjdzie sesja okazuje się, że brakuje czasu na naukę. Poza tym słabe zarobki i marudna, choć sympatyczna szefowa nie zachęcają do pracy.

Kiedy mój kolega wraca z przerwy siedzę i rozmawim z naszym gościem o tym, jak przesiadywał w tym barze, kiedy nazywał się jeszcze inaczej. A wcześniej jeszcze inaczej. I jeszcze. Okazuje się, że facet jest wojskowym, wyjechał na misję do któregoś z tych krajów, gdzie ciągle toczy się wojna.
"W telewizji - mówi - gadają, że to misje pokojowe. Gówno prawda, musiałbyś to zobaczyć".
Po paru minutach Wojtek wyciąga flaszkę i trzy kieliszki. Pijemy kolejkę. Mariusz opowiada nam o swojej córce. Mówi, że może nie mieć nic, nie zależy mu na pieniądzach.
"Ale jej oddam wszystko co mam. Niech skończy studia. Wiem, że chuj jej da ten papierek, ale niech skończy. Żeby nie mogła powiedzieć, że jej tego nie umożliwiłem. Jak już masz dziecko to wszystko inne przestaje się liczyć".
Po chwili dodaje jeszcze
"Pewnie się mnie wstydzi".

Pijemy jeszcze po kolejce i Mariusz wyciąga pliczek papierów zawinięty w torebkę foliową. Nie ma portfela, trzyma w niej wszystkie cenne dokumenty. Podaje mi małą karteczkę zwiniętą na czworo i każe przeczytać. Z urzędowego bełkotu wychwytuję głównie słowa "zwolnienie" i "zakład karny". Podnoszę głowę i patrzę mu w oczy.
"Boisz się kryminalisty?" - pyta.
"Nie" - odpowiadam i mówię prawdę. Już się go nie boję.